Gdy pisałem "Różowe Kartoteki" sam siebie cenzurowałem. Sporo napisanych fragmentów wyrzuciłem do kosza bo wydawały mi się mało realne. Był w (bardzo, bardzo) pierwszej wersji, że oto Maryla - żona Dowanara - wchodzi w posiadanie pewnych materiałów i usiłuje je upłynnić na mieście. Za kasę. Napisałem to, przeczytałem i popukałem się z głowę. Wyrzuciłem ten fragment jeszcze na pisaniu konspektu. A tu proszę. Otwieram dziś Internet i dowiaduje się, że Maria Kiszczakowa nie dość, że weszła w posiadanie tego pomysłu to jeszcze prawie go zrealizowała. Kolejny raz okazało się, że życie pisze dużo śmielsze scenariusze niż autorzy, którzy boją się coś napisać, by nie narazić się na zarzut o odrealnienie fabuły.
Ale mimo to dzisiejsza historia z szafą Kiszczaka jest bardzo podobna do "Różowych Kartotek". Dostałem dziś maila z pytaniem pisząc "RK" miałem wiedzę na temat, wydarzeń z 16 i 17 lutego 2016 :) Fakt, pisząc książkę rozmawiałem przez telefon najpierw z panią Kiszczakową, potem z gen. Kiszczakiem, ale niestety wówczas nie poruszyłem kwestii zawartości ich szaf czy piwnic, ani nawet strychu. Usiłowałem podpytywać i o Hiacynta, ale też nic mi nie powiedzieli. Zasłonili się niepamięcią.
Wszystkie te wydarzenia sprawiają, że utwierdzam się w przekonaniu, że "RK" to ważna książka. Mówi o czymś, z czym zaczynamy się stykać. Mówi o dawnych tajemnicach, które zaczynają właśnie wychodzić. Mówi o czymś prawdziwym. Bo wydaje mi się, że takich teczek czy dokumentów będzie wychodzić coraz więcej. I mam nadzieję, że będziemy potrafili oddzielić ziarno od plew. Łatwo jest rzucić oskarżenie. Gorzej, gdy to okazuje się kłamstwem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz