Tuż przed 11. Facebooka obiega informacja "Generał Wojciech Jaruzelski nie żyje!" Puszcza ją "Newsweek", a za nim kilka różnych redkacji. Włączam telewizor, żółty pasek w TVN24 jest, ale o wypadku w kopalni w Turcji. To samo w Polsacie News. Już wtedy wiedziałem, że to nie prawda. Mimo to czekałem co będzie dalej. Znajomi z newsowych redakcji zaczęli pisać, że to nie prawda. Że dzwonili a to do szpitala, a to co Moniki Jaruzelskiej, które tę plotkę zdementowała. I tak sobie pomyślałem... co bym zrobił na miejscu przewodzącego ten opiniotwórczy periodyk. Po takiej kompromitacji to nie zostaje nic innego jak zawodowe strzelenie sobie w łeb, czyli NATYCHMIASTOWA dymisja! Jak można puścić taką informację bez potwierdzenia!? Ale gdzie niby Lis miał to potwierdzić?! U Moniki, którą kilka tygodni temu okłamał, a potem nie raczył odbierać jej telefonów? Tak to jest, że pogoń za newsem kończy się pewnego dnia żenującą katastrofą. Razem z "Newsweekiem" tego hot newsa podał "Fakt" i to chyba właśnie najlepsza odpowiedź na pytanie jak należy "Newsweeka" traktować. I pomijam w tym wszystkim - chociaż o tym nie zapominam - mój osobisty zatarg z tym tytułem i streszczenie w jednym z lutowych numerów mojej książki "Chyba strzelę focha!" i skopiowanie mojego patentu na opisanie terapii leczenia z homoseksualizmu. Przejmowanie cudzych pomysłów i podpisywanie ich jako swoje to pikuś w porównaniu z tym, z czym mamy teraz do czynienia. Teraz i na przestrzeni miesięcy. W ostatnim czasie kilka znanych i poważnych osób zarzuciło "Newsweekowi" Lisa nieetyczne działanie. Dziś tylko się to potwierdziło. Jestem jednak pewien, że szef tej gazety nadal będzie uznawał się za strażnika zawodowej i zwykłej ludzkiej etyki, omnibusa dziennikarstwa, a całą tę wpadkę uznawał będzie za niebyłą. No bo przecież każdego kogo się uśmierciło można wskrzesić. No bo kto zabroni Lisowi być Łazarzem?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz